Strona Główna

piątek, 22 lutego 2013

8 miesięcy, jak ten czas szybko leci; wspomnienia

No to od czego by tu zacząć? No może tradycyjnie, od fotek ;)






















ucholki i język *-*













Dobra, starczy fotek - teraz trochę popiszemy :) 
ostatnio naszło mnie na wspomnienia, jak to wszystko się zaczęło, kiedy i dlaczego, więc trochę Was zanudzę.
Miałam 7 (?) lat. Poznałam wtedy suczkę mojej cioci o nieciekawej historii, którą oddali pierwsi właściciele po ukończeniu 1 roku życia, gdyż niestety ona i ich pierwszy pies nie dogadywali się... to zostawię bez komentarza. Sunia miała na początku zrytą psychikę, ale w końcu odnalazła się w nowym domu z kochaną właścicielką, która poświęcała jej mnóstwo czasu. Pamiętam jak weszłam do domu cioci, a tu wyskoczyła piękna, biała w błękitno-płowe łaty amstaffka, byłam zachwycona, czułam się spełniona, mogłam przyjeżdżać tam codziennie i tak też było. Karmiłam ją, bawiłam się, chodziłam na spacery, byłam z nią u weterynarza co dla siedmioletniego dzieciaka było ogromną frajdą, ale i odpowiedzialnością - wszystko odbywało się oczywiście pod czujnym okiem właścicielki :) jednak przez jakiś czas Sensi nie chciała jeść, co bardzo mnie zmartwiło, miałam wtedy może 9 lat? No mniejsza, wiek w tej chwili nie gra roli. Przyjechałam do niej, martwiłam się czy wszystko jest w porządku. Doszłam do jej miski, ona przyszła za mną, usiadłam, dałam jej jeść z ręki, zachęciłam i zjadła. Sama, po długim czasie, gdy nic nie ruszała - ze smakiem wyczyściła całą miskę. Co było dla nas szokiem? Sensi nie lubiła, gdy obcy grzebali jej w misce, mnie potrafiła zaprowadzić do niej. Zaczęłam ją uczyć komend - siad, waruj itp, takie podstawy. Bardzo szybko łapała, byłam w szoku. W końcu miałam olbrzymie porównanie, bo jak znajomi moich rodziców demonstrowali komendy na swoich onko czy spanielopodobnych nie wyglądało to tak różowo. A jak wyglądały nasze spacery? Sensi miała niespożyte pokłady energii, potrafiła spacerować kilka godzin, a podczas tego mieć kilka głupawek, czyli to co lubię, zawsze było bardzo ciekawie, no ale jak reagowali ludzie gdy widzieli małe dziecko prowadzące pokaźnych rozmiarów amstaffkę? Ich miny mówiły same za siebie, do dzisiaj je sobie przypominam: "co za idioci pozwalają na kontakty tak małego dziecka z TAKIM psem?!" spotkałam się też z takim określeniem, eh. Kobitka nie miała wiele do gadania, po krótkim wykładzie odeszła i śmiem twierdzić, że więcej takich głupot z jej ust nie padło. Ah długo by opowiadać, Sensi żyje do dziś i ma się świetnie i to jej jestem zawdzięczam to kim dziś jestem, tak właśnie jej - psu. I wielu jak tutaj wejdzie i to przeczyta na pewno pomyśli "co ta dziewczyna za bzdury plecie", a pomyślą to Ci, którzy tego nie zrozumieją, nie mają prawdziwego kontaktu ze zwierzętami, a wielu w moim środowisku takich występuje. 

Ale nie tylko to ostatnio wspominałam - razem z Klaudią naszło nas na wspominanie bajek, które oglądałyśmy w dzieciństwie i porównywanie ich do niektórych dzisiejszych - hmmm, to one nauczyły nas miłości do zwierząt, pokazały, że one czują jak ludzie i kochają nad życie. A co pokazują w dzisiejszej telewizji? Wyrzucają psa z katapulty... śmiać się czy płakać? Nie ma się co dziwić, że dzisiejsze dzieciaki w stosunku do zwierząt zachowują się po prostu  śmiesznie, ale gdzie są rodzice? Jak można pozwolić kopnąć żyjące zwierzę? Takiego rodzica, a później dziecko wysłałabym na przymusowe leczenie. A później rosną takie nieszczęścia... a matka z ojcem nadal uważają, że wszystko jest w porządku. Eh, szkoda słów, nie ma się co denerwować.

A tutaj dzięki Klaudii takie porównanie małej Limy i małego Duda: 


kloniki *-*
mimo wcześniejszego podobieństwa - dzisiaj wcale nie są do siebie aż tak podobni.

Niedługo spotkam się z Azikiem i Mafią, a może i nawet z wrocławskim Pulpetem :)
Na dziś to wszystko, pozdrawiamy!